Dzisiaj wpis będzie polityczny. Spokojnie, nie będę Was namawiać na głosowanie na daną opcję polityczną, nie będę analizować „piątki Kaczyńskiego” czy obietnic Koalicji Europejskiej. Mój blog z założenia jest apolityczny, zapraszam do lektury każdego, bez względu na partyjne namiętności.
Na początku przedstawię Wam sytuację polityczną – w telegraficznym skrócie i bez przynudzania. W Albanii znaczenie mają trzy środowiska polityczne. U władzy znajduje się Partia Socjalistyczna pod panowaniem obecnego premiera Ediego Ramy. Ich głównym wrogiem jest Partia Demokratyczna – pod duchowym przywództwem Saliego Berishy – jednej z najważniejszych postaci współczesnej historii Albanii, która „trwa” na scenie politycznej od czasów dekomunizacji (nie odważę użyć się słowa „demokratyzacji”). Nie pełni on aktualnie żadnych oficjalnych funkcji, ale jest bohaterem elektoratu demokratów – popularnych szczególnie na północy, w okolicach Szkodry. Za lewicę uchodzą socjaliści, za prawicę demokraci, ale tak naprawdę nie ma to większego znaczenia. Liczy się obsada stanowisk i upchnięcie „swoich” ludzi przy zleceniach publicznych, na stanowiskach i w urzędach. Jest jeszcze trzecia siła – Socjalistyczny Ruch Integracji – partia secesjonistów, byłych członków Partii Socjalistycznej. Kierował nią Ilir Meta – aktualny prezydent, a po jego nominacji na stanowisko głowy państwa stery objęła jego żona, Monika Kryemadhi. Ciekawostką jest, że ze względu na działalność partyjną nie pełni ona funkcji pierwszej damy, którą przejęła córka Mety. Integracjoniści nie są jednak żadnym powiewem świeżości, czy nadzieją, to po prostu kolejna quasi-mafijna organizacja, która pragnie uzyskać wpływy.
Przez lata trwał okres marazmu społeczeństwa, które doskonale zdaje sobie sprawę, że u władzy (bez znaczenia kto) rządzą organizacje nie mające nic wspólnego z proobywatelską działalnością. Efekty nie są zaskakujące – sytuacja ekonomiczna Albanii jest bardzo zła, a dla młodych jedyną nadzieją na polepszenie warunków bytowych jest wyjazd za granicę. Beztroska polityków może porażać, ale jeśli nie zajdą istotne zmiany, wkrótce kraj kompletnie się wyludni, a w kraju zostaną jedynie ‚partyjniacy’, właściciele domów wczasowych na wybrzeżu i garstka osób z pokolenia pamiętającego jeszcze antyfaszystowską walkę pod czerwonym sztandarem.
Parę razy w tygodniu przechodzę ulicą Skanderbega, charakterystyczną ze względu na urok i liczbę ambasad. Codziennie przy ambasadach Francji i Niemiec widać tłum, którzy stara się o wydanie wizy. Większość Albańczyków młodego pokolenia nie widzi żadnych perspektyw na godne życie w swoim kraju i planuje wyjazd w celach zarobkowych. W samej Albanii żyje jedynie 2,5 miliona Albańczyków (w Kosowie około 1,5 miliona), znacznie liczniejsza jest diaspora. Odliczając wcześniejsze migracje (Arbareszów we Włoszech czy Czamów w Grecji) oraz „albańskie” terytoria Macedonii, Serbii i Czarnogóry, miliony rodaków Skanderbega żyje w Europie Zachodniej – Wielkiej Brytanii (prym wiodą tutaj Kukesianie), Niemczech czy Szwajcarii. Liczba emigrantów z każdym rokiem drastycznie rośnie.
kolejka przed niemiecką ambasadą
***
Czy Albańczycy się buntują? Po latach bierności i pasywności w ostatnich miesiącach doszło do eskalacji społecznego niezadowolenia. Od grudnia 2018 roku obywatele masowo wychodzą na ulicę, by zamanifestować swój sprzeciw wobec władzy. Wszystko rozpoczęło się od protestu studentów, którzy nie mogli dłużej akceptować horrendalnych opłat. Wysokość czesnego na publicznych uczelniach jest zupełnie niewspółmierna do jakości nauczania. Albańskie uniwersytety są w jeszcze bardziej opłakanym stanie niż polskie – poza granicami nikt nie traktuje poważnie tych dyplomów a przy cenach, które przekraczają możliwości przeciętnej rodziny albańskiej i wszechobecnej korupcji (wyższa ocena za wyższą zawartość koperty, taryfy egzaminacyjne są na porządku dziennym) niezależni działacze studenccy postanowili wyjść na ulicę. Domagali się między innymi demokratyzacji uczelni publicznych, podwyżki wydatków na szkolnictwo wyższe do 5 procent PKB oraz obniżki czesnego. Rząd zareagował, choć dla manifestantów w stopniu niedostatecznym.
Dodać jeszcze trzeba, że protesty studentów były bardzo spokojne i pokojowe, co nie jest normą. Autor tekstu wie o czym mówi, bowiem na jednym z wieców opozycyjnej Partii Demokratycznej został potraktowany gazem łzawiącym przez funkcjonariuszy policji. Nagrania z protestów dodam na profilu facebookowym.
gromadzący się ludzie, a w tle piramida
protest studentów z czasem przerodził się w protest obywatelski
***
Niejako w cieniu protestów studentów, odbywały się jednocześnie manifestacje mieszkańców dzielnicy Astir, którzy mają zostać eksmitowani, ze względu na planowaną budowę głównej arterii. Ta sytuacja to idealny przykład na chaos i bezmyślność polityków. Historia rozpoczęła się w latach 90., gdy politycy zezwolili na pobyt dzikich lokatorów, z zastrzeżeniem, że w przyszłości może powstać droga i wtedy będą musieli się wynieść. Wydawałoby się, że ich eksmisja jest więc naturalną koleją rzeczy i nawet słowa prezydenta Tirany, który nazwał protestujących „jaskiniowcami” nie zmieniają faktu, że powinni byli być tego świadomi. Sprawa jest jednak skomplikowana, bowiem swego czasu politycy obiecali im legalizację posiadłości i gwarancję pobytu, a nawet brali za to pieniądze. Na domiar złego cała inwestycja budzi spore wątpliwości, a opozycja przedstawiała dowody na nieuczciwość w procesie przetargowym. Oczywistym jest, że domy zostaną zniszczone, ale że zbliżają się wybory, to zapewne trzeba będzie jakoś udobruchać elektorat i „rzucić” jakąś kiełbasę wyborczą.
Protest Partii Demokratycznej, jeszcze przed rozpyleniem gazu łzawiącego
***
Sytuacja Albanii nie jest zbyt optymistyczna, jednak sytuację ratuje nieco położenie geograficzne. Kraj jest niezwykle atrakcyjny turystycznie, ma rozległe wybrzeże i przepiękne tereny górskie, co pozwala mieć nadzieję, że inwestycje turystyczne zahamują nieco emigrację i podbudują gospodarkę jednego z najuboższych państw Europy.